Trochę czasu zajęło mi uszycie króliczków, każdy dzieciaczek dostał jednego. Pierwszy był dla Frankiego, oto on...
Drugi dla Matysi i trzeci dla Maksa...
Nie było to łatwe, samo szycie ciałek to pestka, gorzej z poprzyszywaniem części na miejsce. Nogi to wiadomo, ale z rękoma to jakoś mi nie idzie:). A szycie ubranek to chyba największa sztuka. Dosyć, że to małe to jeszcze wykrojów jak a lekarstwo i trzeba kombinować. Kapeluszy nie mają wcale, bo mi nie wyszły, ale będę probować dalej... może juto hehe.